Archiwum wrzesień 2015


Potworny powrót...
Autor: pikaplimon
27 września 2015, 12:35

Czekam w strachu na powrót potwora. Kiedyś tak bardzo tęskniłam i wiele bym dała żeby z domu nie wychodził. A dziś jestem szczęśliwa jak go nie ma albo śpi. Pewnie znowu będą krzyki, ledwo otworzy drzwi... 

 

Wczoraj wychodząc wydarł się żebym nie pisała do niego smsów, a potem sam do mnie napisał... Psychol... Od dawna nie mam ochoty do niego pisać. 

Bliżej końca...
Autor: pikaplimon
26 września 2015, 21:57

Nie wytrzymuje już. Nie daje rady. Ojciec mojego dziecka jest psychopatą. Od dawna miałam podejżenia. Dziś już jestem pewna. Tak samo jak jestem pewna, że koniec jest już bliski. I tak wytrzymałam zbyt długo, ponad moje siły. Chociaż właściwie uważałam się za osobę słabą psychicznie. Dziś przepraszam samą siebie... Nie doceniałam się. Jestem silna. Bardzo silna. Z każdym jego ciosem wymierzonym we mnie nabieram siły. Mimo jego znęcania się nade mną potrafię udawać przed rodzicami, że jest ok. Przy dziecku nie udaję, on wszystko czuje. Jedynie pokazuję mojemu maluszkowi, że jestem silna. Dla niego jestem silna. I mocno bronię go przed agresją ojca. 

Ostatnio przegina. Drze się bez powodu. Czepia się bez powodu. Nie wie już sam co wymyślać, żeby sprowokować. Dziś nasikał obok kibla - wydarł się na mnie jakby to była moja wina...

Nie ma już drugi dzień swojego "leku", w związku z tym agresja spotęgowana.

Do tego boli go ząb. Cokolwiek go boli, dokucza - mści się na mnie. Dziwne, ja jak jestem chora albo coś mnie boli jestem milutka bo tak bardzo potrzebuję ciepła i bliskości drugiej osoby albo najzwyczajniej w świecie nie mam siły by kogokolwiek atakować.

Nie wiem dlaczego ale mimo wszystko jest mi go żal... Będzie kiedyś samotny bardziej niż ja i będzie cierpiał bardziej niż ja. Chyba, że syn okaże mu miłosierdzie...

Na dniach wyjadę z małym na kilka dni do moich rodziców. My odpoczniemy, a on niech zatruwa się sam swoim jadem. Może sam siebie też w końcu będzie miał dość...

Życie...
Autor: pikaplimon
18 września 2015, 13:05

Książę współlokator wrócił wczoraj ok 22. Z awanturą w drzwiach, bo nie otworzyłam mu drzwi na ościerz. Palant! Olałam go, zamknęłam się w pokoju i poszłam spać. Rano go oczywiście nie było... 

Urlopowy zalewany robak
Autor: pikaplimon
17 września 2015, 13:43

Mały od kilku dni jest u dziadków. Ja w końcu już prawie wyzdrowiałam. Jest piękna pogoda. Jestem sama. Praktycznie zawsze jestem sama ale wczoraj współlokator wpadł do domu po 7 rano ku mojemu zaskoczeniu (nigdy nie wraca tak wcześnie do domu). Oznajmił, że mam go obudzić po 10 bo jedzie do kolegi na działkę... Zagotowałam się... Zamiast spędzić chociaż jeden dzień, wieczór ze mną, korzystając z czasu kiedy nie ma małego - on jedzie do kolegi. Gdyby kolega nie zaprosił to poszedł by sobie na noc do pracy "bo przecież mamy ciągle mało pieniędzy". Kolega zaprosił, więc pieniążki już nie są ważne... Cudownie szybka zmiana priorytetów. No i przede wszystkim on mnie nie rozumie, mojej reakcji. Przecież należy mu się odpoczynek, urlop. Dodam, że to już drugi w tym miesiącu. Na początku września był w Szwecji. Niby w sprawach finansowych... Przechlał z kolegą całą noc, przespał dzień i niemal spóźnił się na samolot powrotny. Zarwałam całą noc bo wydzwaniałam do niego jak durna żeby go obudzić. A "sprawy finansowe"... no cóż, znacznie uszczupliło to nasze konto... 

Od momentu kiedy pojawił się na świecie mój Potomek nie miałam "urlopu", nie miałam żadnego wychodnego, nigdzie nie wyjechałam. Początkowo się buntowałam, że mi się też należy. Dziś nie mam już siły na bunt.

Mam "urlop",  jestem sama w domu i zalewam robaka drugi dzień. Upijam umysł, żeby za dużo nie myśleć, nie cierpieć, nie płakać.

Napisał mi wczoraj jednego smsa. Ja ani razu się nie odezwałam. To dziwne jak na mnie. To dowodzi temu, że już naprawdę się wypaliłam...

Nie ma już dawno nas. Jestem ja z moim synkiem i zawsze nieobecny współlokator. 

Za kilka lat jak stanę na nogi,  będę tylko ja i syn, więcej nikt.

Potwory istnieją...
Autor: pikaplimon
14 września 2015, 23:07

Mały pojechał dziś do dziadków. Z chwilą przekroczenia progu mieszkania... zaczęłam tęsknić, zrobiło się smutno, pusto... O wskazanej przez współlokatora (ojca mojego dziecka) godzinie -obudziłam go. Poinformowałam, że potomek został zabrany przez dziadków. Zapytał: Na ile dni? Odpowiedziałam, że nie wiem. Dwie noce napewno. Jego odpowiedź: Nawet tydzień to było by za mało... Zaczęła się agresywna rozmowa. Reasumując:  współlokator nienawidzi swojego syna. Wkur... go jak syn z utęsknieniem wita swojego tatę w drzwiach jak w końcu przychodzi do domu, bo przecież on musi ochłonąć po wejścij po schodach na 4 piętro... Wogóle to moja wina, że go nienawidzi bo jak opowiadam mu o nim, co robił, jak się zachowywał to "ma ochotę mu przypier...". Dla niego najważniejsze jest zbieranie pieniędzy na jego wymarzony model samochodu, nie obchodzi go dziecko... Gdyby nie dziadkowie, mały nie miał by pieluch, mleka, czasem jedzenia...

Sparaliżowało mnie to wszystko co mówił, choć to nie pierwszy raz. Nie pamiętam większości. Siedząc na kiblu, kazał mi wypier... . Wyszłam. Po chwili zadzwonił, przeprosił. Nie byłam w stanie przyjąć tych przeprosin. Po 40 minutach od mojego wyjścia zadzwonił. Martwił się, że tak długo mnie nie ma. Wróciłam. Zaczęłam robić sobie kolację, którą mi obrzydził... Rozerwał przede mną koszulę, którą może z dwa miesiące temu kupił ( z 8 sztuk) bo jest mu za krótka ( po co było mierzyć w sklepie). Guziki się rozsypały... Będą pretensje, jak się wszystkie nie znajdą.... Wyszedł na fochu, makbym mu nie wiadomo jaką krzywdę wyrządziła. A sam sobie krzywdę robi.

Boże, jaki to jest niewyobrażalny ból dla matki jak słyszy, że człowiek, z którym z miłości stworzyła dziecko, go nie kocha. Nienawidzi go. Wielki cios w serce. Boli bardziej niż zdrada, której też doświadczyłam z jego strony...

Wypada się przedstawić...
Autor: pikaplimon
12 września 2015, 16:00

Witam. Nie wiem czy ktoś tu będzie zaglądał, może lepiej żeby nie ale powinnam się przedstawić. Jestem mamą 2,8 letniego łobuza i w zasadzie to tyle... Obecnie mój świat to tylko albo aż tylko mój syn. Nie pracuję zawodowo. Mój obecny zawód to matka, kura domowa. Mam wiele pasji, np uwielbiam czytać książki. Niestety nie bardzo mam na to czas. Ostatnio na nic nie mam czasu. Nawet na sprzątanie. Do tego stopnia, że z łzami w oczach patrzę jak pierożek ze szpinakiem wciera się w parkiet. O i jest także gruszka i banan. Rozdeptane paluszki. Ja i synuś jesteśmy przeziębieni. Na gołe oko po synu nie widać choroby - jest nadaktywny jak zawsze. Jedynie jest bardziej drażliwy i nie do życia. Nie wiem już który z kolei dzień przepłakuje z bezsilności. Zupełnie sobie nie radzę.

Jak narazie z tego co napisałam można wywnioskować, że jestem samotną matką... Otóż nie. Mój syn nie wziął się z powietrza, ma ojca z którym mieszkamy. Ma też babcie i dziadka - moich rodziców. Ojca nie ma ciągle w domu, a jak jest to śpi. Praktycznie jest jak drugie dziecko. Czasem mam wrażenie, że więcej pracy mam przy nim niż przy synu... A dziadkowie... hmmm... Obrazek z wczorajszego dnia:

Siedzę na wpół żywa. Dzieciak lata z glutami pod nosem. Dziadkowie wpatrzeni w telewizor. Dziecko krzykami, piskami, rzucaniem czymkolwiek stara się zwrócić swoją uwagę dziadków. Mi puszczają nerwy i też się dre. Efekt - babcia ma focha i dziś do wnuka nie przyjechała. 

Więc parkiet dostaje nowej szaty graficznej a ja chodzę po ścianach, płaczę i zastanawiam się czy nie zacząć sobie wyrywać włosów...

Ot taka proza życia...